Nie miał już skóry na rękach, ale ratował wszystkie zwierzęta z pożaru

0
439
Adam Mazurek. Zdjęcie: Facebook

Do poważnego pożaru doszło w nocy, z niedzieli na poniedziałek we wsi Dębogórze w woj. pomorskim. Ranczo i małe zoo zaczęło się palić. Właściciel tego miejsca pomimo poparzonych rąk, ratował wszystkie zwierzęta z ognia.

Jak poinformowali na Facebooku strażacy, pożar na terenie obiektów rekreacyjnych należących do Wild West Ranch został zauważony chwilę przed godziną 3:00 w nocy, 15 marca. Płonęły m.in. stadnina koni i mini zoo.

W akcji gaśniczej brały udział jednostki straży pożarnej z Gdyni, Kosakowa, Rumi, Dębogórza. Sytuacja wyglądała bardzo dramatycznie. Płonęło rancho, na którym było mnóstwo zwierząt. Kilkanaście koni, 10 kóz, barany, króliki, gęsi, strusie, a nawet lama.

Facebook

Na miejsce zostało zadysponowanych aż 11 zastępów straży pożarnej.

„Po przybyciu na miejsce pierwszych jednostek ogniem objęte były już dwa budynki. o powierzchni blisko 200 m2. Właściciel wyprowadził ze stajni wszystkie konie, doznając poważnych poparzeń. W obiektach nadal przebywało bardzo dużo różnego rodzaju zwierząt, między innymi: lamy, króliki, owce, świnie, gęsi i różnego rodzaju ptaki” – czytamy w poście na Facebooku Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Pucku. –

„Sprawnie prowadzone działania przez strażaków, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce oraz szybko przybywające kolejne jednostki spowodowały, że pożar strawił tylko część obiektów”.

Czytaj: Straż pożarna pojawiła się w szpitalu dziecięcym, by kibicować synowi kolegi walczącemu z rakiem

Facebook

Do akcji wkroczył właściciel ranczo i uratował wszystkie zwierzęta! Mężczyzna został okrzyknięty bohaterem.

Właściciel tego miejsca, nazywany Szeryfem, z pomocą pracownika Marcina, ryzykując własne życie i zdrowie, uratował wszystkich czworonożnych mieszkańców obiektu.

– Nie miał już skóry na rękach. Mówił mi później, że wtedy nie czuł bólu. Z poparzonymi dłońmi otwierał wszystkie stajnie, szarpał się ze sznurami. Wynosił zwierzęta, na przykład małego źrebaczka, który urodził się trzy dni wcześniej. Później, gdy wszystkie zwierzęta zostały uwolnione, spojrzał na swoje ręce. I aby je schłodzić, wsadził je do rowu, który odprowadza wodę – wspomina pani Beata, żona Szeryda w wywiadzie dla Onetu.

Człowiek, dzięki któremu żadnemu zwierzęciu nic się nie stało to 52-letni Adam Mazurek w Rumii, właściciel Wild West Ranch. Jest to miejsce, w którym jeszcze do niedawna można było pojeździć na koniu, pograć w paintball, pojeździć na quadzie, czy zorganizować przyjęcie w klimacie dzikiego zachodu.

Niestety pożar zniszczył to urokliwe miejsce. Spaliły się stajnie, pomieszczenia socjalne, biura. Na chwilę obecną nie udało się ustalić przyczyn pożaru.

Żona Szeryfa, pani Beata Mazurek powiedziała w wywiadzie, że otrzymali niewiarygodne wsparcie od wielu ludzi i jest szansa, że już niedługo adres ten wróci do czasów swojej świetności.

– Nigdy osobiście nie spotkałam się z taką dobrocią. Pierwszego dnia po pożarze przyszła chyba setka osób, ale ciągle ktoś nas odwiedza. Ludzie, ale i firmy kateringowe przynoszą nam śniadania, ciasta, obiady. Dostaliśmy mnóstwo ton jedzenia dla zwierząt. Przyjechały deski, rury, śruby, pokrycia dachowe. Wszystko za darmo, ogromne ilości – opisuje Beata.

I co najważniejsze, żadne ze zwierząt nie ucierpiało w pożarze. A to wszystko zasługa pana Adama i jego pracownika, Marcina.

Pan Adam jest w szpitalu. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, ale bolą go dłonie i noga. Zwłaszcza prawa ręka jest bardzo mocno poparzona.

Szeryf prosił, żeby przekazać, że nie może odpisywać na wiadomości, bo ma tylko jeden kciuk do dyspozycji, ale jest bardzo poruszony ilością wiadomości i słowami wsparcia, jakie otrzymuje.

Czytaj: Pechowe zejście z Giewontu. Turysta udostępnił wideo ku przestrodze

Trwa odbudowa rancza

Pan Adam, choć przebywa jeszcze w szpitalu, jest na bieżąco informowany o sytuacji na ranczu.

– Wie pan, mój mąż to jest człowiek, który nigdy od nikogo nic nie pożyczał. Sam sobie ze wszystkim radził, do wszystkiego sam doszedł. Mówi teraz, że będzie wszystkim zwracał pieniądze. Prosi, bym zapisała każdą złotówkę, każdą podarowaną bułkę. Bo on to będzie wszystko zwracał – uśmiecha się współwłaścicielka Wild West Ranch.

W Internecie założona została zbiórka na odbudowę rancza. Początkowo zakładano cel 45 tys. zł. Dziś jest już powyżej 50 tysięcy, a wpłaty wciąż spływają.

Wygląda na to, że historia – za sprawą wielu ludzi – będzie miała szczęśliwe zakończenie.

Dlaczego pan Adam ma przydomek Szeryf?

– Mamy ranczo, mój mąż jest takim kowbojem. Nawet ślub mieliśmy w stylu kowbojskim – uśmiecha się Beata. – To pani jest zastępcą Szeryfa? Szeryfową? – dociekam. – Żoną Szeryfa. Jestem dla niego opoką, łagodzę wszystkie stresy i nerwy.

– Zwierzęta to nasze życie. To nasi przyjaciele, rodzina. U nas konie nigdy nie są sprzedawane. Nawet jak są stare, nigdy nie oddajemy ich na rzeź. Dożywają starości, a później odchodzą tu na miejscu. I wie pan co, tu nie chodzi tylko o zwierzęta. Mój mąż taki jest. Kocha wszystkich i wszystko. Jest otwartą i szczerą osobą – podsumowuje pani Beata.

johannesfloe.com – Art to remember