Żeby dostać skierowanie w Tarnobrzegu trzeba walić kijem w parapet okna

0
677
Zdjęcie przesłane przez internautkę.

W Tarnobrzegu, z tyłu przychodni na ul. Sienkiewicza pod oknem o elewację budynku oparty jest długi kij. Odgrywa on ważną rolę. Służy on do „kontaktu” z pielęgniarkami, od których chce się otrzymać skierowanie do specjalisty. „Po uderzeniu kijem w parapet, okienko się otwiera i pani rzuca skierowanie” – relacjonuje portalowi NadWisłą24 internautka.

Sytuację opisała internautka i dotyczy to przychodni lekarza rodzinnego, znajdującej się w Przychodni nr 3.

To, że dodzwonić się tam nie można, to jest jedna sprawa, ale oni już przeginają całkowicie. Z powodu pandemii koronawirusa, przychodnia ta zamknęła się po prostu dla pacjentów na „cztery spusty” – podaje internautka.

Jeśli ktoś jest umówiony na konkretną godzinę do specjalisty, to dzwoni dzwonkiem i jest wpuszczany do środka. Natomiast do mojego lekarza rodzinnego dostać się nie mogę, jedyną opcja jest teleporada – dodaje.

Problem pacjentów

Teleporada to tak naprawdę żart z Polaków. Po pierwsze, jak można stwierdzić, na co ktoś choruje i jak można mu pomóc, nie widząc go? Po drugie, nie można się dodzwonić do lekarzy, albo jest wiecznie zajęte, albo nikt nie odbiera. Jak twierdzi internautka, w przypadku jej lekarza rodzinnego, kontakt jest jeszcze bardziej utrudniony.

Niektórzy próbują się dodzwonić po trzy dni, bo telefon jest cały czas zajęty. Jak się już dodzwonisz, to pielęgniarka rejestruje Cię na teleporadę ale wyznacza godzinę, o której należy dzwonić, np. proszę zadzwonić po pierwszej. I znów sytuacja się powtarza, bo jest cały czas zajęte. Mając wyznaczoną teleporadę, możesz się po prostu nie dodzwonić. Człowiek chory wisi na telefonie – opowiada internautka.

Blue link: https://www.tbgtechco.com

Walenie kijem w parapet, aby dostać skierowanie

Po wysłuchaniu teleporady od swojego lekarza rodzinnego, internautka miała odebrać skierowanie do specjalisty. I w tym momencie do akcji wkracza „drewniany kij”.

Chcąc odebrać skierowanie, pacjent nie zostaje wpuszczony do środka, tylko idzie na tyły przychodni, przez trawnik, przedziera się między drzewami, aż dochodzi do okna, obok którego stoi taki duży kij. Ponieważ okna od parapetu są na wysokości ok.1.80-1,90 m, to bierze się ten kij i wali się w parapet. I ktoś jak to usłyszy, to otwiera okno i pyta „po co” i po uzyskaniu odpowiedzi, rzuca to skierowanie przez okno. Pomijając fakt, że jest to po prostu upokarzające, to w przypadku deszczu, czy wiatru, skierowanie może się po prostu zniszczyć. Ja jestem młoda i mogę biegać za skierowaniem po osiedlu, a co mają zrobić starsze, schorowane osoby? – denerwuje się internautka.

Przecież te przychodnie są publiczne, i za nasze pieniądze społeczne kiedyś wybudowane i do czego to dochodzi? Żebyśmy w XXI wieku biegali po trawnikach i kijem walili w okno po skierowanie? – dodaje.

Czytaj: Lekarz Dawid Ciemięga ostro o niewierzących w koronawirusa. „Banda debili!”

Nie wszyscy wiedzą o kiju

Podeszłam pod to okno odebrać skierowanie, niestety parapet był za wysoko dla mnie – opowiada o swoim doświadczeniu kolejna mieszkanka Tarnobrzega. – Zadzwoniłam po męża, który na szczęście jest wysoki i mógł postukać w parapet i w ten sposób dać znać o naszej obecności – dodaje.

Niestety, stronie NadWisłą24 nie udało się skontaktować z lekarzem rodzinnym w Przychodni nr 3, aby dowiedzieć się, dlaczego takie praktyki są stosowane.

Czytaj: We Wrocławiu powstanie automatyczna myjnia pociągów PKP Intercity